poniedziałek, 20 stycznia 2014

i wanna fuckin' lifetime with u. (po polsku lifetime, nie brzmi już tak dobrze)

Chyba sierpień, a może wrzesień, może, temperatury takie same przecież, Twoje oczy takie same, ciężko stwierdzić. Twoje 74 kilogramy na parapecie, moje 51 w łóżku, dym, Twoje usta, Twój papieros, i moje myśli, że no kurwa, jak to możliwe, że jesteś mój. W tle Simple Man na żywo i nie mogę tego słuchać, nie mogę, bo to mnie roztapia, bo to sprawia, że zakochuje się jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, jestem bezradna, bezbronna, naga.


-Nie widziałem wcześniej tego pieprzyka. - uśmiecha się pod nosem, a ja zakrywam biodro, mrugam powiekami, ale nie,
wciąż tam jest, siedzi, pali, uśmiecha się i patrzy, nie zniknął.


Więc leże taka naga, dosłownie i nie tylko, w naszej pościeli, uwielbiam ją, wiesz, to jest ta całkiem biała pościel, która od początku wygląda na używaną, lekko poszarzałą, nie wiem dlaczego tak zwracam na to uwagę, ale uwielbiam ją, ma ten klimat seksu w latach 90, miłości w małych, obdrapanych pokojach. Patrzę na niego, boże, gdyby teraz na mnie spojrzał, to pewnie pomyślałby że zwariowałam, to jest wzrok szaleńca, wzrok socjopaty, psycho fana.


- No dobra, wpuść mnie. - schodzi z parapetu, kładzie dłoń na moim biodrze, opieram głowę na jego klatce piersiowej.Bawi się moimi włosami, równie często bawi się moim sercem, chociaż nie ma o tym pojęcia, chociaż nie robi nic złego, nigdy nie zrobił nic złego, po prostu jestem tak żałośnie zakochana, że boli mnie wszystko, bolą mnie drobiazgi.


Często robi śniadania do łóżka, zawsze kawę, częściej leży i narzeka, jak bardzo nie chcę mu się wstawać, ale najczęściej mówi, że mógłby tak leżeć zawsze i to prawda, też bym mogła. W naszym wypadku łóżko to inna przestrzeń, inne uniwersum, w łóżku przestajemy być wredni i chamscy, przestajemy udawać, ukrywać. W łóżku jesteśmy bezbronni, leżymy, głaszczemy, przytulamy, rozmawiamy, śmiejemy się, planujemy, patrzymy w oczy, rozumiemy.


- Wolę z Tobą rozmawiać niż macać Cię po cyckach. - och hahahahah.


Jest wszystkim i tylko przy nim wiem, kim jestem, a z nim czuję, że jestem najlepsza, że jesteśmy najlepsi, ale tylko my, jako my razem, nigdy jedno z nas osobno, bez siebie jesteśmy niczym, true story. I pewnie to mnie zniszczy i pewnie on mnie zniszczy, a ja zniszczę jego i zniszczymy też to co mamy i to kim byliśmy, reasumując - ogólny rozpierdol, wiem, czuję, mówię Ci. Ale, (nie zaczyna się zdania od ale), ale, ale jednak jest, uśmiecha się i tak na mnie patrzy i ma te pieprzyki i znów jest pijany i wcale nie jest ładny, ale jest wspaniały i ja też jestem pijana, w ogóle za często jesteśmy pijani, stwierdzam, a on się śmieje, NIE NO CO TY, wcale nie, och hahaha i wciąż jest i jesteśmy na imprezie, a on tak bardzo nie potrafi tańczyć, a ja tak bardzo już nie mam siły i tak bardzo chcielibyśmy już jechać do domu i zostać sami i zapomnieć o wszystkim innym oprócz siebie i och Jezu, kurwa, Chryste, (tak, wiem, wiem, nie bluźnij dziecko), ale och Jezu, to jest najwspanialszy związek ever przecież.


-No i ona tam spała z ilomaś tam innymi, ale dalej są razem, bo jej wybaczył. Co szmata. - No kurwa, mimo naszego pojebania jesteśmy najnormalniejszą parą, jaką znam.- tak kurwa, właściwie to tak, nie zdradzamy, nie kłamiemy, chociażby nie wiem jak bolało, ale właściwie to nie ma o czym, nie zatajamy, nie zabraniamy, nie ograniczamy się, ufamy, no kurwa, strasznie często wydaje mi się, że wcale tu nie pasujemy, do reszty, do ich syfu, do ich pogubienia, do robienia przez nich szmat ze związków, to jest takie dziwne, zachowujemy się jak pokolenie naszych dziadków, mimo naszego pojebania, chamstwa i egoizmu, potrafimy grac czysto, jesteśmy najdziwniejszą para, jaka znam.


Właściwie to zawsze pijemy, nie wiem dlaczego, chyba boli nas to wszystko, wszystko wokół, alkohol pomaga.



Siedzimy na jakimś krawężniku, puszki w dłoniach, papierosy w ustach, śmiech, pocałunki, chowanie się przed resztą, no kurwa, znowu idą, no kurwa, no dobra, udawaj, że to nie przeszkadza, no ok. Tyle małych rzeczy, tyle chwil, mrugnięć okiem, pojedynczych zdań, wyrazów, min, gestów, które tylko my pamiętamy, tylko my rozumiemy. Tyle miesięcy razem, a większość z tego czasu funkcjonujemy już prawie na zasadzie małżeństwa, wszystko jedno, wszystko wspólne, wszystko już znane, przyjazne, oswojone, ustabilizowane, strasznie szybko poszło, nie sądzisz ?


- Chyba zaczynam przyzwyczajać się tak naprawdę, chyba już przywiązałem się tak strasznie. - wiem, przecież wiem przecież ja też, przecież jesteś mną.


Leżymy, kurwa, niewygodnie trochę, kamienista ta plaża, ale leżymy, lipiec, zdecydowanie lipiec i obydwoje mamy okulary jak z Las Vegas Parano, jakiś koc, jakieś piwa, jakieś jedzenie, weź niuniu nie jedz i tak dobrze wyglądasz, no kurwa, ale zapalić zawsze mogę, schudnąć też, a Ty wciąż będziesz brzydki; Jezu, nie wiem czy ktokolwiek rozumie nasz bełkot i mój bełkot tutaj w tym momencie, ale no cóż, to jest moje love story, strona 289 i och kurwa to nawet jeszcze nie rok, a ja nie mam jeszcze dwudziestki, ale wiem, już wiem. Wytrzymam wszystko, wiem, że musimy zrobić pewne rzeczy, pozałatwiać sprawy, pokończyć szkoły, zarobić ile trzeba, czasem nie widywać się przez jakiś czas, chodzić w różne miejsca bez siebie. To nic, to nie przeszkadza, rozumiem, wytrzymam, zniosę ile trzeba, bo nie jestem aż tak egoistycznie głupia. Patrzę z innej perspektywy. Nie musisz być codziennie, na każde zawołanie, na każdy kaprys, w każdej chwili kiedy tylko zrobi mi się smutno. Nie. To męczące, niszczące i wypalające się. Nie chce iluś tam miesięcy czy paru lat z Tobą, każdego dnia, po ileś godzin, bez przerwy. Chce przerw, czasu spędzanego osobno, ale z powrotami, ale chcę tego na zawsze.
Chcę życia z Tobą.

2 komentarze:

  1. Bede zagladac. :)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Extra, fajnie ze poznaje Cie i podoba mi się to co piszesz.

    OdpowiedzUsuń